Drugi Grymas Losu

Z każdym kolejnym wywiadem
Odczuwał pytania jak szczęki imadeł
Gdy otwierał usta, to ciągle te same
Odpowiedzi rwało nieznośne ziewanie
I lepiej być śmieszną niemotą
Niż mimo woli pożytecznym idiotą
Bo walczył zażarcie i ginął bez przerwy
Za sprawy co innym nawet nie przeszły przez myśl
Bądźmy szczerzy, kogo obchodzi Bangladesz?
Ja nie wiem nawet gdzie leży, po co się spinać jak frajer
żądać dobrych manier od masowych rzezi
Weź ty już skończ z tą Afryką
Biali też nic nie dostali za friko
I nie płacz, że lasy są równane z ziemią
Kurwa, kto jest ważniejszy - człowiek czy drzewo?
Nadzieja matka, umiera ostatnia
Lecz wciąż tak łatwo stwierdzić
Na przyszłość prognoza jest marna
Bo wciąż nie chcą zmądrzeć jej spadkobiercy
Hojna natura w przypływie perwersji
Dała dwa końce kijom, bo sens
Lubi spacerować pomiędzy
Lub być tu i tam, jak... Ojciec Pio

Nigdy nie wiesz
Czy los się śmieje do ciebie czy z ciebie
Wszystkie znaki na ziemi i niebie
To kropki... kurzu... łączone przez... przewiew
Co możesz zrobić? otworzyć drzwi, okna
Patrzeć przed siebie i łapać kosmiczne okazje
I lepiej nie pytać, czy warto
Warto?

I robił ten najnowszy projekt
Z ludźmi poznanymi przez przypadek
Z tym dziwnym uczuciem
Że nie mogło inaczej być. Proste – Bisz / Radex
I głowił się nad tym
Dlaczego niektóre wśród setek małych niewydarzeń
Wciąż znajdują siebie jak rymy
Łączą swe siły i zmieniają życie na amen
Jak wtedy, gdy był w klubie
W którym nie miało go być, bez kasy, humoru
– Ty widzisz to Boże i nie grzmisz! – pytał
I wyłapał nagle sycylijski piorun
Nazajutrz mówił rodzicom, że poznał swą żonę i się nie mylił
Do tego jeszcze nim ją poznał, miał od niej zdjęcie
Okładka na epce "zimy"
Okoliczności robią zbiegowisko, a opisać wszystkie to kłopot
Zwykle to w Gizie jest Sfinks
Ale wtedy Giza był w Sfinksie - Sopot
Kacper, Abelard na jego koncercie?
Pewnie dostałby tachykardii
Lecz wątki w tkaninie przypadków chciały biec dalej
I biegną – widzimy się w Adrii
I jak tu nie wierzyć, że los się uśmiecha
Mimo że wciąż jest pod górę
Szczególnie gdy w rodzinne gniazdo wlatujesz
Niepewnym łukiem z pijanych podwórek
I coraz mniej czasu, chcąc nie chcąc
Zacieśnia się przyjaciół krąg, lecz wierz mi
Pamięta o wszystkich bliskich i wie
Że nie dotarłby tu nigdy bez nich



Credits
Writer(s): Jaroslaw Jozef Jaruszewski, Radoslaw Antoni Lukasiewicz
Lyrics powered by www.musixmatch.com

Link