Struś
To ten dzień
Spada na głowę niczym fortepian
Głowa zadymiona, uczuciowy kaleka
Gonię za myślą, żadna nie chce zaczekać
Czuję się jak kojot, struś mi znowu ucieka
Telefon do ACME, zamówiona rakieta
Przebrała się miarka, zrobię z niego kotleta
To było do przewidzenia to ustawiony przetarg
Bo koniec końców i tak spadam w przepaść
I znowu palę i palę
To mnie wykończy psychicznie
Nie wiem komu się żalę
Jak w ręce mam zapalniczkę
W głowie jak w karnawale
Ciągle czuję skoki ciśnień
Napoleon ze mnie żaden
Skoro przegrywam tę bitwe
I w sercu mam dziurę i mam plamę na swetrze
Jestem rozkojarzony, przeszkadza nawet powietrze
Gaszę go w popielniczce i wtedy wreszcie
Mówię sobie "przestań jęczeć", przecież jakoś to będzie
Jeden z nich jest szczery, krwi lubi napsuć
Wyprowadzić z błędu, palcem pokazać absurd
Lubi dać do myślenia i się sprzeczać z bystrymi
Cierpliwie przypominać nam że niebo to limit
Drugi, mistrz kamuflażu, choć to nie jego wina
Wewnątrz ma coś, czego na twarzy nie widać
Przyznaje ci rację, kiedy jej nie masz
Ale to nie jemu samotność doskwiera
Kurtyna w górę, chcę zobaczyć tą mordę
Wszyscy czekamy, w końcu to wielki comeback
Mądręgo warto słuchać, zwłaszcza jak pierdolnie
Że "jak rośnie to spada, a jak spada to rośnie"
Jedno pytanie, po co ten cały pośpiech?
Po co zmieniać coś, co było całkiem dobre
Istne rodeo, ledwo trzymam się w siodle
Taki bohater jadący kurwa na ośle
Uu, to zabolało
Podcinam swoją gałąź
Jaki będę na starość?
Czy znajomi poznają?
Dokąd prowadzi zając?
A którzy racje mają?
Pytam, wszyscy pytają
W głowie totalny zajob
Polej Salamon bo poranek się zbliża
Jesteśmy podobni - też lubię noce zarywać
Lubię dyskutwać i się wyzłośliwiać
Gdzie jest Midas? gdzie moja złota ryba?
Jeden z nich jest szczery i krwi lubi napsuć
Wyprowadzić z błędu, palcem pokazać absurd
Lubi dać do myślenia i się sprzeczać z bystrymi
Cierpliwie przypominać nam że niebo to limit
Drugi, mistrz kamuflażu, choć to nie jego wina
Wewnątrz ma coś, czego na twarzy nie widać
Przyznaje ci rację, kiedy jej nie masz
Ale to nie jemu samotność doskwiera
A co z trzecim? wpadniesz w sieci i nie dasz rady uciec
To zabawny facet czy miejscowy głupek?
Taki żartowniś - śmiać się czy płakać?
Koniec końców uznasz go za wariata
Cztery, choć trzyma stery, szkoda strzępić ryja
Wielki fachowiec, we wszystkich dziedzinach
Słuchać się go nie da, ale co zrobisz?
Skoro wszyscy czterej w jednej osobie
Spada na głowę niczym fortepian
Głowa zadymiona, uczuciowy kaleka
Gonię za myślą, żadna nie chce zaczekać
Czuję się jak kojot, struś mi znowu ucieka
Telefon do ACME, zamówiona rakieta
Przebrała się miarka, zrobię z niego kotleta
To było do przewidzenia to ustawiony przetarg
Bo koniec końców i tak spadam w przepaść
I znowu palę i palę
To mnie wykończy psychicznie
Nie wiem komu się żalę
Jak w ręce mam zapalniczkę
W głowie jak w karnawale
Ciągle czuję skoki ciśnień
Napoleon ze mnie żaden
Skoro przegrywam tę bitwe
I w sercu mam dziurę i mam plamę na swetrze
Jestem rozkojarzony, przeszkadza nawet powietrze
Gaszę go w popielniczce i wtedy wreszcie
Mówię sobie "przestań jęczeć", przecież jakoś to będzie
Jeden z nich jest szczery, krwi lubi napsuć
Wyprowadzić z błędu, palcem pokazać absurd
Lubi dać do myślenia i się sprzeczać z bystrymi
Cierpliwie przypominać nam że niebo to limit
Drugi, mistrz kamuflażu, choć to nie jego wina
Wewnątrz ma coś, czego na twarzy nie widać
Przyznaje ci rację, kiedy jej nie masz
Ale to nie jemu samotność doskwiera
Kurtyna w górę, chcę zobaczyć tą mordę
Wszyscy czekamy, w końcu to wielki comeback
Mądręgo warto słuchać, zwłaszcza jak pierdolnie
Że "jak rośnie to spada, a jak spada to rośnie"
Jedno pytanie, po co ten cały pośpiech?
Po co zmieniać coś, co było całkiem dobre
Istne rodeo, ledwo trzymam się w siodle
Taki bohater jadący kurwa na ośle
Uu, to zabolało
Podcinam swoją gałąź
Jaki będę na starość?
Czy znajomi poznają?
Dokąd prowadzi zając?
A którzy racje mają?
Pytam, wszyscy pytają
W głowie totalny zajob
Polej Salamon bo poranek się zbliża
Jesteśmy podobni - też lubię noce zarywać
Lubię dyskutwać i się wyzłośliwiać
Gdzie jest Midas? gdzie moja złota ryba?
Jeden z nich jest szczery i krwi lubi napsuć
Wyprowadzić z błędu, palcem pokazać absurd
Lubi dać do myślenia i się sprzeczać z bystrymi
Cierpliwie przypominać nam że niebo to limit
Drugi, mistrz kamuflażu, choć to nie jego wina
Wewnątrz ma coś, czego na twarzy nie widać
Przyznaje ci rację, kiedy jej nie masz
Ale to nie jemu samotność doskwiera
A co z trzecim? wpadniesz w sieci i nie dasz rady uciec
To zabawny facet czy miejscowy głupek?
Taki żartowniś - śmiać się czy płakać?
Koniec końców uznasz go za wariata
Cztery, choć trzyma stery, szkoda strzępić ryja
Wielki fachowiec, we wszystkich dziedzinach
Słuchać się go nie da, ale co zrobisz?
Skoro wszyscy czterej w jednej osobie
Credits
Writer(s): Aleksander Bury, Damian Barwacz, Grzegorz Korzeniewski, Mateusz Wójcikiewicz
Lyrics powered by www.musixmatch.com
Link
© 2024 All rights reserved. Rockol.com S.r.l. Website image policy
Rockol
- Rockol only uses images and photos made available for promotional purposes (“for press use”) by record companies, artist managements and p.r. agencies.
- Said images are used to exert a right to report and a finality of the criticism, in a degraded mode compliant to copyright laws, and exclusively inclosed in our own informative content.
- Only non-exclusive images addressed to newspaper use and, in general, copyright-free are accepted.
- Live photos are published when licensed by photographers whose copyright is quoted.
- Rockol is available to pay the right holder a fair fee should a published image’s author be unknown at the time of publishing.
Feedback
Please immediately report the presence of images possibly not compliant with the above cases so as to quickly verify an improper use: where confirmed, we would immediately proceed to their removal.