Epopeja Codziennosci

Pobudka!
W przełyku trutka
Tka mi znów na kartce bólu konfekcje
Noc jak fabuła krecika piękna lecz krótka
Brak snu
Ósmy raz wirus od stycznia daje mi lekcje
Znowu wypluwam coś co przypomina ufoludka
Ja w tym syfie żyć już nie chcę
Pół roku życia w półmroku krótkiej męki infekcje
Zabija wiarę, stres, poranną erekcję
Korekcję immunologii daj nam Panie!
Warszawski hotel, jodełka na ścianie
Podnoszę banie, w zatokach tyle ropy
Że zaraz przez okno wpadną tu Amerykanie
Co się kurwa ze mną dzieje sypię się jak wdowa w karawanie
Nie w planie mi chorowanie, artysta, ubezpieczenia
Nie ma, jak powstanie?
Walczę jak zaborcy, biję się z powstaniem z łóżka a sny jeszcze wołają
Hotel który ceratki porastają
Seks delegatów partii pamiętają
Rury kankana nagrają
Pająki muchy owijają
Ja po wychylonych szklankach wódki
Gwiazdki z układów nieba same tu spadają
Hotelarskie mafie stolicą władają
Trzy stówy za dobę a ręczniki jak chrupki
Jak Całun Turyński wyglądają
Czuć Gomułki lewe jajo
Dlaczego Oni zawsze w takie miejsca mnie wsadzają?
Idę, idę idę
Na ulicach psy dupami na dupy z ulotek srają
Estetyczna stolica estetycznego kraju
Estetyczne piosenki od rana w radiu grają
Tak jak one mam dobre intencje
Pigułka, prochy, parówka i na konferencje
Podziękować tym co kupują moje sentencje
Siedzę z Zamachowskim, długopisy w ręce
Rysujemy sobie sztukę w chudej kamizelce
Dziennikarze i artyści wszyscy nabici w butelce
Niczym kwitek pędzę
Daleko byty z mikrofonem
Pięćset razy pytają jak się czułem świtem
Gdy po raz drugi przed premierą skradziono mi płytę
Boli nie mniej niż pusta nienawiść hejterów przed pulpitem
Niż pożar ksenofobii, piosenki z pustych liter
Niż to że kapitalizm zabija co przyzwoite
Niż pensje pielęgniarek, ich oczy podbite
Czy się widzicie?
Nie wytoczę powództwa wole budować niż bić się
Idę dalej, nie mszczę się ino sypiam obficie
Każde skurwysyństwo zweryfikuje życie

Idę idę, idę idę
Umęczony w bezruchu kompletuje myśli
Idę idę, idę idę
Widzę i czuję skutki ich wymiernej korzyści
Idę idę, idę idę
Jest mi źle, to jest stan krytyczny
Idę idę, idę idę
To jest psychiczny, cykliczny akt artystyczny

Wedle harmonogramu biegnę
Każda minuta ustawiona jak cegła przy cegle
Planowana zaciekle jak wertowanie kart personant w niemieckim piekle
Niszczę, te przeklęte dreszcze telepią wściekle
Na godzinę do hotelu tutaj leki łykam biegle
W lustrze wyglądam jak Daewoo dekle
Jak wrak, wieczorem koncert a w krtani krzak
Doktor papier mi da, nie muszę grać
Ale jak to tak? Co na to skład
Mój wkład mas to rap, wydatki na podatki VAT
Taki to matki bat po naturat
Organizator, fani, menago, jej ciocia i jej brat
Ludzie to nie żagle, staram się nie wystawiać ich na wiatr
Tyle samo szacunku ma u mnie król ile skrzat

Trzydzieści dziewięć minut drzemki
Tyle też na termometrze
Głos niby nitka cienki
Nie dam rady, nie gram, pieprzę
Znam te chore jęki
Gdy na majku modlę się o powietrze
Mam dość, niech ktoś mnie z tego świata zetrze
Już nie piję, nie palę a ciągle nie przerwanie choruje
Może jeszcze zasypiać o ósmej i nosić jelenie na swetrze

Dzwonię do menago że polikus blady
Dziś nie idę do cyrku, nie chcę, nie dam rady
Ten wie że mam zasady więc wbija w nie szpady
Tak zwane "Graj nie pierdol" ubrane w ładne rady
Znowu moje zdrowie kontra kontrakty, układy
Nie ma przyjaźni, są biznesu kaskady
Nie ma mamy, nie ma taty, same wampiry i gady
I znów się zgodziłem, znów byłem za słaby

Idę idę
Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień
Idę idę, idę idę
Jestem jak rozdanych obietnic więzień

Idę idę
Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień
Idę idę, idę idę
Jestem jak rozdanych obietnic więzień

Dalej
Zbieram się do podróży jak grzyby po suszy
Wybywam z domu chłopa Taxi już stoi w kałuży
Mży, pogoda przeklęta
A okulary oczy sine kryją w gardle Aliena zamraża mięta
Po drodze do Wrocławia jadę poznać prezydenta
Jak mógłbym odmówić czwartkowego obiadu w Łazienkach
Wymiękam, służba w perukach, zastawa niepojęta
No nie jest to bar mleczny
Tu jakby co dzień mieli święta, pościelili, pokrywy zdjęli
Mówię jeżeli, wolno Panie Prezydencie fajny ma Pan tu gobelin
Dzięki za zapro
Za zwrócenie dzieciom plastyki do szkoły w górę kielich
Polska kultura leży mi na sercu jak sylikon na Pameli
Dotujcie małe MOK-i co by młodzi z poza elit w mieścinach jakąkolwiek trampolinę sztuki mieli
Prywatny mecenat to nadal bruki mieli
Wszyscy coś powiedzieli, renesansowy rozum popłynął do jelit
A pół roku później z podatku ulgę nam wzięli
Mimo to Bronek w sumie fajny chłopak
Gdyby tak jeszcze nie strzelał do jeleni

Pieczeni nie zjadłem zostawiłem brokuł
Ominąłem tort tak podeptałem protokuł
W holu BOR, użył na mnie parę kung-fu bloków
Bo idzie horda, premiera ziomale z Bangkoku
Drapię się z boku, co ja tu robię? Przecież polityka jest mi solą w oku
Zatem uciekam znowu do Taxi trzydzieści osiem stopni
Tyle też minut do samolotu
Taksiarz koduje se blachy mijanych samochodów
Ja recytuję miasta ich ojczyste bo tu
Cała Polska Panie stoi w tym jebanym korku
Kocham stolicę za tę historię
Za dobre remonty bloków
Ale nie znoszę potu i nie wydolnych mięśni enklaw i płotów
Całe miasto stoi, tu i tam sięga obłoków
Jak fujara słonia aż wybuchnie od natłoku
Nas jako plemników, znasz, te wyścigi kroku
Nagle cud kół obrotu
Rumienię się w szoku, fur ocean rozstąpił się jak nogi do porodu
Skrawek pasa Taxi, z boku chwilę mijam ogół wokół
Hej do przodu, Polska gola, najmilsza chwila dnia w średniowieczu zejście z pola
Wygrywam wyścig szczurów, widzę wkurw korpotrolla
Od przedszkola do Opola, cieszy rodaka niedola, a mnie smuci los tych Polan
To czy marny ze mnie Polak? Chyba marny ze mnie Polak, chyba marny ze mnie polak
Mnie smuci los tych Polan

Idę idę
Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień
Idę idę, idę idę
Jestem jak rozdanych obietnic więzień

Idę idę
Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień
Idę idę, idę idę
Jestem jak rozdanych obietnic więzień

Spoko, odpokutuję zaraz, bo latanie jak matematyka i zadanie z niewiadomą jest moim katem i młotem
O tym potem napiszę więcej
A na ten moment w nogach mam watę
Zesrany w piżamę jak śniący o owcy Miś Uszatek
Dwadzieścia ton paliwa lekkie jak płatek
Uwielbiam ten cyrk, gdy trzysta osób udaje że jest ptakiem
A zatem, myślę
Czy się pożegnałem z bratem?
Czy pilot zna karate?
Czy zabrał dobrą mapę?
Czy ma na lądowanie z jednym skrzydłem jaki patent?
Wesoła cysterna podnosi klapę
Ciut podejrzane, latanie tańsze niż podróż PKP, latanie na gapę
Gapa pan Władek, który na mój przelot założył złotą lokatę, rodaki chodakami w chlapę
A my trzydzieści minut słońca, nim spadniemy znów pod szmatę
Piszę te rymy, by zabić myśli, czuję spadek, uszy zatkane jak pode mną wylotówka na Warszawę
Łepetyna pęka, a z okienka widzę A4 tu symboliczna scenka, w stronę Niemiec wielki korek
A z powrotem tylko zbite ogryzki na lawetkach, trupy na lawetkach

Idę idę, idę idę
Kula zobowiązań, obietnic więzień

Idę idę, idę idę
Kula zobowiązań, obietnic więzień

Idę idę, idę idę
Kula zobowiązań, obietnic więzień

Idę idę, idę idę
Kula zobowiązań

Jakimś cudem znowu się udało, biorę radości łyczka
Idę, tu i tam znowu coś powstało, nowy terminal, nowa wieżyczka
Czekam, bo moja druga połowa to też pracoholiczka
Jadę, za 2 godziny koncert, gardło pali jak papryczka
Za oknem wisi każdego tabliczka, Polski bałagan do kwadratu
Wszystko tu jest prócz jednego, mego plakatu
O rany, przypominam sobie, że gramy
Dla kogoś kto nie miał kasy, ale bardzo prosił i miał fajne plany
Każdy dobry uczynek będzie ci ukarany
Wpadam do domu lekami naćpany, zamiast seksu chwila snu i w klubowe ściany
Tak jak się spodziewałem
Sala na tysiąc, ludzi ledwie setka
A-ku-ku, organizator żyje w kredkach
O co ci chodzi L.U.Cu?
Przecież zrobił promocję wśród swych znajomych na Facebooku
Staję przed lustrem, zbieram się jak do lotu stado kruków
Wychodzę, robię swoje, adrenalina ma moc łuku
Ręce spocone jak pedofil
Serce zaraz mi pęknie w huku, jak Guru
Zawsze daje z siebie wszystko, dla tysiąca i dla stu głów, dla kilkunastu kapturów
Taka jest muzyki zajebistość
Koniec, odkładam mikrofon, wiruje rzeczywistość, nie wiem co dzieje się
Tylne drzwi otwiera mi ktoś, coś mówi, dziękuje jakiś gość
ELUCe głupi pies, co się mu rzuca kość
To był moment kiedy powiedziałem dość!



Credits
Writer(s): Pawel Dariusz Baranek, Janusz Wojtarowicz, Lukasz Wojciech Rostkowski, Marcin Galazyn, Piotr Lukasz Wieclawski
Lyrics powered by www.musixmatch.com

Link