Letnie Przesilenie

No siemasz ziomuś, jak tam po wczorajszym?
Człowieku, kurwa, kiepsko, kiepsko
Aha, a dzisiaj też powalczymy, widziałeś jakie słońce?
Tak?
No, jestem furą, dawaj na dół

No i jestem w boju, ustalone miejsce ziomuś
Słyszę sprzeczkę w pokoju na trzecim piętrze w domu
Sępię bletkę komuś, widzę koleżkę z bloku
Mam resztkę jointów, obcinam dupeczkę, pomóc?
Ziomal z bratem kłócą się o bezsens, powód? To śmieszne
Znowu to samo, odpal wreszcie samochód, ej, podjedźcie po koleżanki i po resztę ziomów
W osiedlowym sklepie biorę czereśnie, pluję pestkę w progu
Browar z giętą, witam się z kasjerką

Częstuję się cukierkiem z miętą, ziomal czeka za fajerką
Odpalam szluga i dzwonię po drugą furę
Próbuję znaleźć płytę, ziomek opowiada nudną bzdurę
Brudno w furze, ale masz tu gówno, mówię
Rzucam tym czymś w rudą Ulę i znajduję hashu grubą grudę
Odpalam nic nie mówiąc muzę i daję tak głośno, aż się tam z tyłu wkurwią ludzie
Dojeżdżamy na miejsce wreszcie, jest wcześnie jeszcze
Ziomek kontynuuje te brednie śmieszne

Mówię: "Ddaj papier, skręcę, dokruszę nawet więcej"
Bletki łapię w ręce, a on jak zawsze ma pretensje, że puściłem w przejście, ale nie w jego stronę
Męczące to jego gadanie, ja pierdolę
Ktoś wpada do wody, choć niekoniecznie miał ochotę
Mogła nie stać blisko brzegu, bo to niebezpieczne, potem
Jem giętą z grilla, niech trwa ta chwila, nie chcę by się kończył chill-out
Chcę dalej sączyć piwa, nagle napływa chłodny klimat
Sufit jakiś mroczny, chyba deszcz nas zaskoczy, bywa
Wietrznie, chmury ciężkie, pachnie deszczem

Trzeba się zawijać zamiast patrzeć jak zaraz jebnie
Morda z bratem dalej mają swą aferę
Jakiś typ sępi ode mnie szluga, więc odpulam tą pazerę
Biorę grilla, idę się odlać w las
Mówię: "Weźcie resztę rzeczy, nikt nie słyszał i nikt nie zaprzeczył"
Znowu w wózku mijamy tablice miejskie
Dobrze wszędzie, ale u siebie jest mi najlepiej

Dobra, Ty, to ja idę się ogarnąć i łapiemy się jakoś zaraz
No, a to dzisiaj bez balangi, człowieku, co Ty
Aha, aha, dobra, widzimy się za godzinkę

Jest ciepła noc, ławka lub może jednak chodźmy gdzieś
Idea tylko jedna, nocny jest
Śmiechy lub awantura, zawiechy lub sprawa, która nie ma szans czekać więc plan zmieniać mam akurat
Pomóc próbuję, noc i tak skończy się w południe lub później, chuj wie jak pójdzie
Póki co czekam na samochód i tak nie mam co robić, a z tego może być dochód
Przed lokalem obchód, mają najebane dupy w szoku
Alkoholu skutki, z nimi jakieś głupki, widok smutny w opór

Wbijam się, a oni mają czekać w aucie
Szukam kogo trzeba, mam tam swego człowieka wsparcie
Wracam i swoje inkasuję
Wszystko git, im pasuje, spotykam ziomka więc z nim pakuję się do wózka i na buszka lub dwa
Bierzemy dwie znajome, browar puszka, szlug, blant
Przepnę się pasem, ziomal ciśnie lepiej trasę
Częstuję panny Malborasem, kręcę tymczasem

I mówię: "Dawaj wstąpimy na jakąś szamę"
Oni ochotę mają także, więc może zapiekane?
Git, git, mówię weź daj jakiś rap
Wyłącz ten big beat, nie hamuj tak bo wylał łyk mi
Się na sztany, szybki wjazd tu blisko zapiekany
Parkuj obok bramy, nosz kurwa ja znów oblany
Szama jak szama, ponadśredni standard

Z nalewaka Fanta, pełny samar, jedziemy, dawaj
Kurs pod blok, balanga trwa noc w noc
Tu się nic nie zmienia, miałbyś tego dość w rok
Bujamy chwilę i wracamy centrum, gdy wyjeżdża patrol z zakrętu
Dwóch klientów, kurwa, jebać ich
Zawsze muszą zepsuć wieczór, gieta musiałem ojebać w mig

Dobra, pojechali
Wszystko żeś wszamał?
Nie, kurwa, połowę zostawiłem
He he, to dobrze, że ja jeszcze mam
Ta? No daj coś skręcę!



Credits
Writer(s): Piotr Jerzy Szulc, Oskar Tuszynski
Lyrics powered by www.musixmatch.com

Link