Rozmyty obraz (feat. Sosjer)
Gdzie są moi przyjaciele
Zaczynam pytać się częściej
Kto ze mną był to jedno
Pytanie, kto jeszcze będzie
Monolog na bitach to opcja
Choć dla mnie to bardziej substytut
Ludzi z krwi i kości nie zastąpi program
Chcę czuć ich emocje pomagać im w życiu
Palę mosty, tracę kontakt i i tracę więzi
Nie mam klapek na oczach ale czasem nosze matowe soczewki
Nawet nie wiem już za co przepraszać, mógłbym mówić bez końca
Przepuszczam cennych ludzi przez palce jak sito w za duże oczka
Jestem toksycznym człowiekiem, cóż
Niedaleko pada jabłko od jabłoni
Wolę, jak mocno boli niż gdy zadaje rany co nie chcą się goić
Wszystkie te L-ki, które przyjąłem sprawiły, że jestem kim jestem
Jeśli to lekcje, no to czekam na następne
Wszystkie ryzyka podjęte, nawet te w których przegrałem, w sumie ich nie żal
Jakby nie patrzeć kształtują mnie jako człowieka
Te wszystkie odmowy od za ładnych dziewczyn, raczej się nie przyzwyczaję
Chociaż jestem koszykarzem
A z tą ostatnią zdarzy się pogadać czasem
Wspólną przeszłość ciężko wymazać, wiem, to jest jak tatuaże
Przed premierą się czuję, jakbym szedł na wiwisekcję
Daję serce na ręce i wiedz, że nie chodzi o mięsień, a moje podejście
Wow, życie spisuję w notatkę
Przy rozmowie z bitem otworzyć się łatwiej
Jak wypuszczę wszystko co mi siedzi w czaszce
Mam nadzieję, że wtedy w końcu zasnę
Uh, jak tonę w smutku tonę też w muzyce
Ta sama na pętli, znów leci The Weeknd
Wtedy jak myślę, że nie ma ratunku i że powoli przegrywam życie
Szukam kogoś obok wpatrując się w szybę
Ej, mogę godzinami stać tak
Po drugiej stronie deszcz bębni w parapet
Ej, mogę godzinami stać sam
Po drugiej stronie pory roku zmieniają się stale
Ain't no sunshine
Zawsze ciemno kiedy wychodzę na faję
Słońca nie widać od dawna
Ostatnio więcej palę
Problemy braci na bani jak kaptur (ta, na bani jak kaptur)
Płuca w kolorze asfaltu (w kolorze asfaltu)
Dawno zmęczone od ataków kaszlu (od ataków kaszlu)
Wpół do trzeciej na zegarku
Łapię się na kwestionowaniu własnych wyborów, znowu
Tym razem granicę sam przekraczam
Chociaż wiem, że w życiu nie ma powrotów
Czas przecież nigdy nie zawraca
To nie jest moja ostatnia droga, to nie jest ostatni taniec,
Choć się momentami czuję niewyraźnie
Dalej patrzę się w szybę z poprzedniej zwrotki
Chciałbym żeby przekaz był prosty
Ale nie jest, bo obraz się rozmył
Zaczynam pytać się częściej
Kto ze mną był to jedno
Pytanie, kto jeszcze będzie
Monolog na bitach to opcja
Choć dla mnie to bardziej substytut
Ludzi z krwi i kości nie zastąpi program
Chcę czuć ich emocje pomagać im w życiu
Palę mosty, tracę kontakt i i tracę więzi
Nie mam klapek na oczach ale czasem nosze matowe soczewki
Nawet nie wiem już za co przepraszać, mógłbym mówić bez końca
Przepuszczam cennych ludzi przez palce jak sito w za duże oczka
Jestem toksycznym człowiekiem, cóż
Niedaleko pada jabłko od jabłoni
Wolę, jak mocno boli niż gdy zadaje rany co nie chcą się goić
Wszystkie te L-ki, które przyjąłem sprawiły, że jestem kim jestem
Jeśli to lekcje, no to czekam na następne
Wszystkie ryzyka podjęte, nawet te w których przegrałem, w sumie ich nie żal
Jakby nie patrzeć kształtują mnie jako człowieka
Te wszystkie odmowy od za ładnych dziewczyn, raczej się nie przyzwyczaję
Chociaż jestem koszykarzem
A z tą ostatnią zdarzy się pogadać czasem
Wspólną przeszłość ciężko wymazać, wiem, to jest jak tatuaże
Przed premierą się czuję, jakbym szedł na wiwisekcję
Daję serce na ręce i wiedz, że nie chodzi o mięsień, a moje podejście
Wow, życie spisuję w notatkę
Przy rozmowie z bitem otworzyć się łatwiej
Jak wypuszczę wszystko co mi siedzi w czaszce
Mam nadzieję, że wtedy w końcu zasnę
Uh, jak tonę w smutku tonę też w muzyce
Ta sama na pętli, znów leci The Weeknd
Wtedy jak myślę, że nie ma ratunku i że powoli przegrywam życie
Szukam kogoś obok wpatrując się w szybę
Ej, mogę godzinami stać tak
Po drugiej stronie deszcz bębni w parapet
Ej, mogę godzinami stać sam
Po drugiej stronie pory roku zmieniają się stale
Ain't no sunshine
Zawsze ciemno kiedy wychodzę na faję
Słońca nie widać od dawna
Ostatnio więcej palę
Problemy braci na bani jak kaptur (ta, na bani jak kaptur)
Płuca w kolorze asfaltu (w kolorze asfaltu)
Dawno zmęczone od ataków kaszlu (od ataków kaszlu)
Wpół do trzeciej na zegarku
Łapię się na kwestionowaniu własnych wyborów, znowu
Tym razem granicę sam przekraczam
Chociaż wiem, że w życiu nie ma powrotów
Czas przecież nigdy nie zawraca
To nie jest moja ostatnia droga, to nie jest ostatni taniec,
Choć się momentami czuję niewyraźnie
Dalej patrzę się w szybę z poprzedniej zwrotki
Chciałbym żeby przekaz był prosty
Ale nie jest, bo obraz się rozmył
Credits
Writer(s): Olaf Chrzanowski
Lyrics powered by www.musixmatch.com
Link
© 2024 All rights reserved. Rockol.com S.r.l. Website image policy
Rockol
- Rockol only uses images and photos made available for promotional purposes (“for press use”) by record companies, artist managements and p.r. agencies.
- Said images are used to exert a right to report and a finality of the criticism, in a degraded mode compliant to copyright laws, and exclusively inclosed in our own informative content.
- Only non-exclusive images addressed to newspaper use and, in general, copyright-free are accepted.
- Live photos are published when licensed by photographers whose copyright is quoted.
- Rockol is available to pay the right holder a fair fee should a published image’s author be unknown at the time of publishing.
Feedback
Please immediately report the presence of images possibly not compliant with the above cases so as to quickly verify an improper use: where confirmed, we would immediately proceed to their removal.